Żyć w moim wymyślonym pałacu.
Pląsać między trzeszczącymi belkami podłogowymi. Uważając by
jakiegoś dźwięku nie przegapić. Wyglądać przez okno na
przerażający las spowity mgłą i wychodzić, kiedy słońce świta
srebrzystą łuną wśród nierozkwitniętych pąków kwiatów polnych
i czerwieni maków. Bose stopy zbierałyby żywice z traw, a ramiona obmywałaby
mgła. Gałęzie czesały włosy, a zapach sosen odświeżałby
dusze. Potem, z poranionymi stopami i trzęsącymi ramionami z
herbatą na stole, czas by uciekał wraz ze słońca zachodem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz